Tuesday, July 9, 2019

Pierwszy tydzień z nianią

Od zeszłego poniedziałku pracuje u nas niania - a raczej, jak to się tutaj mówi, domestic helper. Jest to osoba z polecenia, więc nie boję się zostawić jej samej z dzieckiem i wyskoczyć na zakupy czy kawę czy coś... a muszę i ją, i Jaśka, i siebie przyzwyczaić, bo 22 sierpnia zaczynam pracę, i nie ma przeproś, jak wyjdę z domu o 7.45 tak wrócę dopiero o 18.00.

Póki co sprawdza się bardzo dobrze - bo oprócz zajmowania się dzieckiem, ma też gotować, sprzątać i takie tam, jednym słowem, full wypas! Jasiek reaguje na nią pozytywnie (tzn. oczywiście nic mi nie może powiedzieć, ale nie płacze jak ma z nią zostać, jak wracam to cieszy się umiarkowanie z mojego powrotu, a jak się bawią razem to słyszę z drugiego pokoju, jak się śmieje :), gotuje ok, sprząta bardzo porządnie, prasuje dokladnie, a ostatnio sama z siebie (znaczy, ja jej o to nie prosiłam) umyła okna! Czegóż więcej chcieć?

Jedyne, do czego mogę mieć zastrzeżenia to fakt, że może jest zbyt ostrożna w stosunku do Jaśka - lata za nim i go wszędzie podtrzymuje, przytrzymuje, asekuruje, usuwa mu spod nóg przeszkody i łapie, kiedy się potknie o byle pierdołę. No, ale lepiej za dużo ostrożności, niż za mało, więc tak naprawdę wychodzi na to, że ona nie ma wad :)

A jeżeli ktoś miałby ochotę przeczytać więcej na temat niań w Hong Kongu, to na portalu mandragon.pl jest mój artykuł na ten temat, o tutaj. Miłej lektury!

Pozdrawiam,
Weronika iblisqq


Krótki urlop w Hong Kongu

Nie wiem, czy wiecie - może się nie dzieliłam tym faktem, może nie doczytaliście - ale praca Tomka polega na tym, że prawie ciągle gdzieś jeździ: na dwa dni, na trzy, na pięć, na dwa tygodnie. Wcześniej miał projekty i jeździł po wszystkich krajach europejskich, w których Carlsberg miał browary, teraz też jeździ, różnica jest taka, że teraz jeździ "tylko" po Chinach, w których mają coś koło czterdziestu browarów (nie jestem pewna tej liczby, tak z głowy piszę).

Oczywiście nie jestem wielką fanką jego wyjazdów, ale jak trzeba to trzeba - poza tym Tomek stara się jeździć na krótko, w najgorszym wypadku na pięć dni, i wracać do nas na weekendy. Niestety, ostatnio się nie udało, i jak wyjechał we wtorek, tak wrócił dopiero w następną środę. Ale za to w czwartek i piątek wziął urlop, i zrobiliśmy sobie cztery dni prawdziwego urlopowego szaleństwa!

W tym szalenstwie bardzo nam pomogła niania, bo postanowiliśmy tym razem nie brać ze sobą Jaśka i poczuć się "jak dawniej" - muszę powiedzieć, że to bardzo miłe uczucie :) Cóż takiego robiliśmy? Dla niedzieciatych nie będzie to nic specjalnego, ot, normalka: w czwartek poszliśmy na późną kolację do sympatycznej knajpy Stormies w Central (polecamy!) a następnie na drinki do kultowego pubu Felix na 28 piętrze hotelu Peninsula, z widokiem na zatokę i wyspę Hong Kong:

Wróciliśmy do domu o pierwszej w nocy, ja nie do końca trzeźwa (po ponad 18 miesiącach abstynencji dwa kieliszki wina do kolacji i jeden drink po prostu zwalają z nóg :) Do Jaśka wstała w nocy niania, która na tą okoliczność z nami nocowała, a rano zajął się nim Tomek, tak że wyspalam się, że hej! Chyba do 8.00 :))

W piątek poszliśmy do lokalnego salonu kosmetycznego na masaż stóp, łydek, karku i ramion - wiem, że brzmi śmiesznie, ale jest bardzo fajne :) Jak takie coś sie odbywa? Otóż przynoszą cebrzyk z wodą, do którego dodają sole zapachowe zgodnie z Twoim wyborem, i podczas gdy stópki się moczą, masażystka zajmuje się Twoim karkiem i ramionami, a potem wyjmujesz nogi z cebrzyka, rozsiadasz się wygodnie na fotelu i poddajesz masażowi kończyn dolnych. Boskie uczucie! A lokalność salonu kosmetycznego polegała na tym, że nikt nie mówił w nim po angielsku, i dogadywaliśmy się na migi :) Po masażu poszliśmy sobie do kina na ostatnią część Harrego Pottera w 3D, do której zjedliśmy popcorn (klasyka!) i nieco awangardowo wypiliśmy kawę ze Starbucksa (tutaj tych Starbucksów jak mrówków, gdzie nie spluniesz, to jeden, a ceny nie są jakieś powalające, więc to żaden szpan jest, pić kawę ze Starbucksa, nie to co w Polsce. Ot, tak jakbym napisała, że w Warszawie wskoczyliśmy na małą czarną do Coffee Heaven, czy W Biegu Cafe...).

W kolejce po kawę spotkaliśmy dwójkę starszych Polaków (tak na oko lat sześćdziesiąt), którzy zawitali do Hong Kongu w ramach trzytygodniowej wycieczki po Chinach, którą sobie zafundowali "na starość". Pomogliśmy im kupić tą kawę, bo jednak po angielsku mówili słabo; niestety, nie pogadaliśmy za długo, bo uciekaliśmy na film... ale nawet nie wiecie, jak to miło spotkać Polaków "gdzieś w świecie", i to takich fajnych, otwartych i ciekawych świata,  którzy jeżdżą bo lubią, a nie "bo tak wypada", słowem - taki antystereotyp Polaka na emeryturze! My zresztą mamy do takich ludzi szczęście , w Ameryce Południowej też takich spotkaliśmy, tylko tam mieliśmy więcej czasu na  pogawędki :)

Co do filmu - nawet niezły, zdecydowanie lepszy niż część pierwsza (jak to brzmi, pierwsza część ostatniej części :), ale umówmy się, czego oczekujemy od filmów pokroju Harry Potter? No przecież nie intelektualnej głębi! Jedyne, do czego mam zastrzeżenia, to po co ten film był zrobiony w 3D? Trójwymiarowych efektów specjalnych nie bardzo dało się zauważyć (nie to, co w Avatarze, czy choćby w czwartej części Piratów z Karaibów), a od okularów 3D rozbolały mnie tylko oczy...

W sobotę poszłam sobie na nasz własny basen zrobić "leżing, smażing, plażing" i niestety, z tym smażingiem to przesadziłam, bo nóżki i ramionka takie ciut zbyt czerwone mam. Znaczy się miałam w sobote wieczorem i niedzielę, teraz już mi przeszło :) A później poszliśmy sobie na mecz siatkowki Polska - Dominikana, w ramach 2011 FIVB Volleyball World Grand Prix (jak to się w ogóle nazywa po polsku, ktoś wie?). A tak wyglądaliśmy przed wyjściem z domu - Tygrys został z nianią, ale co tam, też ubraliśmy go pod kolor :)


Niestety, reprezentacja Dominikany nas zmiażdżyła, i to mimo faktu że kibicowaliśmy jak wariaci - no dobra, ja wrzeszczałam, skakałam i wymyślałam sędzinie od kaloszy, Tomek zachowywał się z większą godnością, do czego na pewno przyczyniły się bolące plecy :( Tak czy owak, było fantastycznie i bardzo się cieszę, że poszliśmy. Chińczycy zorganizowali nawet dwie drużyny dopingujące, które machały czerwono-srebnymi pomponami i krzyczały "Polska" i "dobra piłka" (raczej nikt im dokładnie nie wytłumaczył, co to znaczy, bo krzyczeli też "dobra piłka" po tym, jak Dominikana zaserwowała na aut, no ale starali się jak mogli :) A po powrocie do domu czekało na nas już nowe łóżko, które mili panowie z Ikei dostarczyli i zmontowali pod naszą nieobecność!

W niedzielę się ogólnie leniliśmy, a w poniedziałek Tomek pojechał na kolejna pięciodniową delegację :( Ale ja od jutra idę do pracy, a Tygrysowi wychodzą zęby, więc jak widzicie, nie nudzi mi się nic a nic :)

Pozdrawiamy,
Weronika, Tomek i Jasiek

Wednesday, January 31, 2018

Emaille Teil 2

Wenn ich auf Flohmärkten unterwegs bin, und ich sehe nur ein Zipfelchen Emaille, stürze ich mich wie Habicht darauf, und kann einfach nichts stehen lassen :)

So habe ich schon viele Teile zusammengetragen, ein paar findet ihr nun heute in meinem Flohblog.







eine ovale Emailleschale mit Kirschenmotiv,
sehr alt.





30 x 18 cm
€ 10,-
VERKAUFT








eine weitere Emailleschale,
herrlich shabby :)





Die Blütenmotive sind hervorgehoben,
und an einigen Stellen ist das Email abgeplatzt.
30 x 22 cm
€ 10,-
VERKAUFT









Hier hat sich eine ganz alte Keramiktasse eingeschmuggelt.
€ 3,-
VERKAUFT







eine rote Emaillekanne,
herrlich zum Blümchenpräsentieren :)
Ihr Innenleben ist schon sehr shabby.
€ 5,-
VERKAUFT


So, Mädels, wer etwas haben möchte,
einfach mailen:
puenktchenglueck@gmx.de

Ich wünsch' Euch ein wunderschönes Wochenende.
seid lieb gegrüßt von

der Emailletante
Dana

Monday, August 15, 2016

ein Kaufmannsladen

So, jetzt hab' ich mal versucht,
mit den Sternchen dort oben die Farben des Kaufmannsladens einzufangen.

Nach langem Hin und Her,
mehrmaligem Insistieren des Pünktchens
"Magst ihn wirklich nimmer???"
stelle ich ihn nun in meinen Flohmarktblog.

Er hat schon viele Jahre auf dem Buckel, eine tolle Patina.
Er ist 60 cm breit, das hintere Regal 72 cm hoch und der Tresen 41 cm hoch.

Der Tresen ist mit einer schwenkbaren Leiste am Regal befestigt, und zum besseren Verstauen oder Transport kann man beides zusammenschieben.


Man kann auch ein kleines Café einrichten...


...oder ein Stofflädchen daraus machen.

Diesen Kaufladen gebe ich ausnahmsweise dem höchsten Bieter. Er kostet aber mindestens € 50,-.
Schreibt mir einfach Euer Gebot bis zum 11.4. unter meine Mailadresse:
puenktchenglueck@gmx.de.
Ich halte dann jeden Bieter auf dem Laufenden.
So, dann hab' ich aber noch ein bissl für Euch:

ein hellblaues Küchenregal mit Handtuchleiste...


...das man aber auch hinstellen kann...




...zum sofortigen Aufhängen gedacht :)
H 8,5 x B 40,5 x T 10 cm
€ 15,-
VERKAUFT




Dann gebe ich mein "Queen of the Kitchen"-Schild her.
Es ist 48,5 cm breit und 21,5 cm hoch.


€ 10,-
VERKAUFT



ein blütenweißes Porzellanschneidebrettchen für
€ 5,-
VERKAUFT



zwei geblümte Keramikschneidebrettchen für
€ 10,-
VERKAUFT






ein Sarah-Kay-Schneidebrettchen "Valentine" für
€ 5,-
VERKAUFT





und eine Deckeldose aus Glas mit Porzellangriff,
auch für echte Pralinchen :)
€ 10,-
VERKAUFT


So, Ihr Lieben, das war's für's Erste,
ich bin aber noch kräftig am Aussortieren,
Frühjahrsputz sozusagen :)

Alles Liebe,
Eure Dana



***